czwartek, 27 listopada 2014

Châtelet? Chatêlet.

Z okazji dwudziestego dnia po zamieszczeniu ostatniego wpisu wypada chyba zaproponować kolejną porcję zwierzeń. 
Tak więc ostatecznie ani ja nie pojechałam na festiwal muzyki bretońskiej, ani Theo nie pojawił się na koncertach zespołu Chłopcy kontra Basia. Ja za to wybrałam się na ich występ w poniedziałek 17. 
Oj tak. 
Zabrałam dwóch kolegów. 
Oj tak. 
Zagrali nową piosenkę o Uli Somnambuli. 
Oj oj oj oj oj oj tak.
Bardzo byłam dumna. Po koncercie poszliśmy na jedzenie. 

W międzyczasie, tym cudownym międzyczasie, zostałam królową duszpasterstwa. A przynajmniej mojej grupy. Zabawne jest to, że jakoś bardzo się w to nie angażuję i spisałam od początku moją działaność na tym polu na straty i chyba dokładnie z tego wynika moje powodzenie. Taką zresztą filozofię wpaja mi od dawna moja Madre: Nie szukajcie, a znajdziecie. 
Królestwo moje jednak nie jest z tego świata. Królestwo moje nie ma nic wspólnego z lingwistyką. Zrzesza raczej umysły ścisłe, dlatego jakakolwiek uwaga na temat etymologii słów z Biblii robi na nim ogromne wrażenie. Wczoraj się mądrzyłam na temat Adama i Ewy, bo adamah to po hebrajsku ziemia i wszyscy zaczęli się zastanawiać, co oznacza w takim razie Ewa. A że bohaterka filmu, który tłumaczyłam nosiła imię będące pochodną imienia Ewa, Chaja, to znów mogłam zabłysnąć jak Gwiazda Betlejemska. Zdobyłam takie uznanie, że jak zaczynam mówić, to moje królestwo ucisza się nawzajem, żeby móc spijać każde słowo, które pochodzi z ust moich. Tak że koniec z moją pokorą. 
Jestem próżna przez ó kreskowane i ż z kropką. 
Inspiracje biblijne pochodzą z lektury wiadomości o zespole Kult, który ponoć na początku swej działalności również czerpał z Pisma, a że miałam przygotować o nich prezentację na zajęcia, to też sięgam ad fontes.

Wczoraj natomiast opuściła mnie moja Basiunia, którą wcześniej stosownie wymęczyłam. Mieszkałyśmy we dwie w malutkim pokoju, poszłyśmy na koncert, który okazał się być raczej lekturą bajek (dla Basi, która zna około 3 słów po francusku było to spełnienie marzeń), a na który poszłyśmy pieszo (5 km w jedną stronę) i uraczyłyśmy się 12 egzemplarzami churros, co skutkowało odruchem wymiotnym na zapach smażonych potraw. Pocieszam się, że jej następny pobyt może być tylko lepszy. Oraz, że dzięki mnie rozchodziła nowe buty. 
Nic nie było idealne i do ostatniego momentu miałam wrażenie, że Basia była zawiedziona pobytem w Paryżu, ale kiedy zobaczyłam, że wyciera łzy, jak zostawiałam ją w kolejce, wiedziałam, że czujemy to samo i że jej przyjazd był bardzo ważny bez względu na to, co zobaczyła, a czego nie zobaczyła.
A już jutro przylatuje nowa zmiana. Już są bardzo dokładne plany na ich pobyt, ale to jednak inni goście. Chcą tańczyć i wieść życie raczej nocne. Nic prostszego z Ulą Somnambulą, która zawarła znajomość z sąsiadem na drugim końcu miasta. Okazało się, że znajomy Kasi i Karima mieszka pod numerem 44 ulicy, na której ja zajmuję pokój mieszkania budynku numer 47 (tyle dopełnień, przepraszam). I jako że wybył do Barcelony, na piątkową noc lokuję u niego moich polskich braci. Jutro pójdziemy pewnie na targ bożonarodzeniowy, potem na drinka z Kasią i Karimem. Sobota rano - zajęcia w podstawówce, na których mam coraz większy flow i dobrze się składa, bo na najbliższe zajęcia p. Joanna przewidziała śpiewy. Na razie śpiewamy "Rolnika samego w dolinie", który wymaga wydobycia dwóch, w porywach do trzech, dźwięków, ale ze starszą grupą moja nauczycielka omawia Bogurodzicę, więc szykują się nowe wyzwania.. Może zasugeruję, żeby podciągnąć to pod folklor i wtedy już będę  w swoim żywiole. 
O, no i bym zapomniała o mojej machinie! Wygrałam maszynę do kawy za zakup 8 pudełek kapsułek, co jest dosć wygodne, bo i tak musiałabym się w nie zaopatrzyć. Dobrze się stało, bo ekspres przelewowy mi nie służył. Po pierwsze robiło mi się niedobrze po tej kawie, a po drugie ciężko się z niego korzystało na zmianę z właścicielką, która absolutnie nie toleruje dzielenia się dobrami i zamiast wypić moją kawę i zrobić nową do wspólnego użytku, wylewała moją porcję..
Skoro już mowa o kuchni, to stłukłam piękny litrowy kubek od koleżanki, ale stało się to w kulminacyjnym punkcie wszystkich tragedii, które na mnie spadły, więc nie miałam nawet siły na żałobę..
I tym dramatycznym akcentem zakończę relację z ostatnich 20 dni. Pewnie wiele pominęłam, ale pamięć bardzo okraja wspomnienia i doprowadza je do formy spójnego ciągu wydarzeń, żeby za bardzo nie niepokoić naszego umysłu przeszłością. 

piątek, 7 listopada 2014

Bachanalie

Nostalgia zainstalowała się w mej duszy.
Uszy. Wytężam uszy.
Lecz nikt nie woła.
Sytuacja niewesoła.
Sytuacja głucha zgoła.
Oła, o łagodny ścian kolorze
nuż ukoić mnie pomożesz.
Niewzruszony że aż szyderczy
uśmiech w kącie 
warg twych sterczy.
Czy to sprawka Dionizosa?
Nie mam do tych spraw ja nosa.
Nos zatkany, więc nie ceni
woni wina ni jesieni.
Nos samotny, więc sam chlipie
Właścicielka ledwo zipie.
Wino też wyparowało. 
Z weny nic się nie ostało.

Tak więc minęły ferie Wszystkich Świętych, ale ja nadal elegancko się obijam, bo dzisiaj odwołali mi zajęcia. Ale może mała retrospekcja.
Na koniec ferii pojechałam do mojej rodziny au pair do Bretanii. Znalazłam w tym celu kierowcę, któru również tam się wybierał. To znaczy do Rennes. Zupełnie przypadkiem najbardziej pasował mi 22-letni Theo. Zupełnie przypadkiem posadzono mnie z przodu koło kierowcy i zupełnie przypadkiem doskonale wyglądałam tego dnia (tylko z tym przypadkiem można polemizować). Całą drogą, rzecz jasna, przegadaliśmy. Theo bardzo chciał posłuchać Kapeli ze Wsi Warszawa, a ja zupełnym przypadkiem miałam ich 3 albumy na telefonie. Napomknęłam mu przy okazji o koncercie zespołu Chłopcy kontra Basia 16 listopada i prawdopodobnie się tam zobaczymy. On odwdzięczył się informacją o festiwalu tradycyjnej muzyki bretońskiej. Na pewno łatwo można sobie wyobrazić moje rozdarcie, spowodowane przyjazdem tego dnia mej uroczej cioteczki, a zatem koniecznością zorganizowania komitetu powitalnego. Ale zobaczymy, jak potoczy się moja znajomość z Theo. Być może 22 listopada nie będę o nim pamiętać. To zupełnie prawdopodobne zresztą. W każdym razie dotarliśmy po 4 godzinach podróży okraszonej doskonałym soundtrackiem do Rennes. Tam czekali na mnie mama Stephanie i cudowni Neo, Emma i Tevy. A propos komitetów powitalnych. Od razu ruzyliśmy do Lanester. Dzieciaki były trochę skonsternowane. Dwa lata wcześniej bardzo się lubiliśmy, ale dla Neo minęło pół życia od tamtej pory. Dlatego początek był ostrożny. Niesamowicie było przebyć drogę do Lanester. Ucziciwie mówiąc, rzadko wracałam myślami do tamtejszej scenerii. Rozpamiętywałam raczej chwile z dzieciakami, Steph, Ayą i całą rzeszą osób, która przewinęła się w ciągu tych dwóch miesięcy przez dom. Pobyt był zdominowany przez wydarzenia kulinarne. Funkcjonowałam 3 dni od posiłku do posiłku. Jak cała rodzina. W międzyczasie udało nam się spełnić moje marzenie, czyli odbyć spacer nad Oceanem.


Między posiłkami dzieciakom udało się też zaliczyć Halloween. Zgarnęły po torbie słodyczy, co skutkowało jakimś turbodoładowaniem na noc. Notabene dowiedziałam się, że Neo (lat 4) jest wielbicielem kawy i cydru. Lubi tez wszystko, co ma smak kawy. A, z tego, co pamiętam, nawet bez kawy wszystkich wykańczał. 
Wiem, że zaburzę teraz chronologię, ale to na rzecz pogrupowania tematycznego i sensownego układu zdjęć.
Po spacerze nad Ocean dzieciaki poszły na karuzelę. I w temacie dzieci jeszcze dodam, że wszyscy wokół albo są w ciąży albo już mają dzieci. Dziś przy śniadaniu dwuletni wnuczek właścicielki uważnie mi się przyglądał i nagle dostał czkawki. Przeuroczy widok. Zupełnie go to nie wytrąciło z równowagi i nie rozumiał, dlaczego moja twarz przybrała wyraz pełen troski. No cudny. Cudny. Jest taka piosenka o mnie :  https://www.youtube.com/watch?v=3xqWR5ZBxNA









W tym cudownym międzyczasie udało się Steph pójść jakieś 4 razy na zakupy. A że na wygnaniu złapałam syndrom biedaka, to aż mnie kłuło, jak podchodziliśmy do kasy. Inna sprawa, że pamiętam, co się dzieje z połową tych zakupów. Lądują w koszu. Inna sprawa, że całkiem nieźle wychodziłam na tych zakupach. Zawsze coś mi skapnęło. Z Bretanii wróciłam z dwoma opakowaniami karmelu z solonym masłem, dwiema puszkami napoju z grilowanego kokosa, dwoma opakowaniami suszonych śliwek kambodżańskich i cukierkami karmelowymi.. Bretończycy to potrafią człowieka wyprawić.. Już mam zaproszenie na kolejne odwiedziny. Od powrotu zdążyłam kupić bilety do Polski na dni 18.12-6.01. Boję się, że tylko teraz miałam taką chwilę tęsknoty i potem będę żałować, że wracam na 3 tygodnie i przegapiam Sylwestra w Paryżu, ale póki co strasznie się cieszę. Zdążyłam również zobaczyć się ze znajomymi z Polski. Przywieźli mi mój ukochany szalik, który podprowadziłam wcześniej cioteczce Basi. Zdążyłam również zaliczyć imprezę, zostać na niej samozwańcza królową parkietu, tu okolicy i opuścić klub jako jedna z ostatnich osób i poznać na koniec policjanta z Korsyki (i olśnić go moją urodą, zupełnie niewątpliwą po 6 godzinach tańca). Zdążyłam także dzisiaj nieudolnie popełnić tartę z cukinią i kozim serem, czym niezwykle ucieszyłam moją właścicielkę, która źle znosi zapach czosnku. Bo trzeba Wam wiedzieć, że głównym składnikiem tarty z cukinią i kozim serem jest dla mnie czosnek. Chyba 6 ząbków władowałam.. Na zdrowotność. 

A nie, sorry, nie jestem aż tak bezproduktywna. Zapisałam się na duszpasterstwo akademickie. I, o dziwo, nie czułam się wykluczona, jak to mam w zwyczaju przy francuskich katolikach. Jest jeszcze zatem cień szansy, że znajdę katolickiego męża, Mamo. Wręcz czułam się dobrze. Udzieliłam wręcz jednej błyskotliwej odpowiedzi. Tym razem to nie moja subiektywna ocena, tylko porównanie z odpowiedzią księdza, jest źródłem samozachwytu. Ale cóż. Mówiliśmy o Duchu Świętym, który to zajmował się niejako językami, więc moje rewiry. A tu mam całe mnóstwo refleksji o języku. Zasługują na osobnego bloga, ale znając moje uwielbienie do efekciarstwa, napisałabym jedno zdanie: "Nie zamierzam dać się zniewolić słowu" i porzuciła to zajęcie. Bo serio. Mam taki moment, że lepiej mi nie zadawać pytań. Utraciłam, może bezpowrotnie, umiejętność udzielania krótkich i precyzyjnych odpowiedzi (jeśli kiedykolwiek ten dar posiadałam). Na wszystko odpowiadam filozoficznie i na końcu języka mam to jedyne zdanie, które znalazłoby się w blogu poświęconym językowi.

Nie zamierzam dać się zniewolić słowu.

Słowa, słowa, słowa*




*znane również jako słoma, słoma, słoma