poniedziałek, 27 października 2014

A miało być tak pięknie..

No więc tak pięknie nie jest.
Po pierwsze okazało się, że Dominikanie potrzebują mnie, ano tak. Ale 7 listopada, po wakacjach. Zgoda. Tylko niech mi nie wmawiają, że taka wersja była od początku. Nie była, bo ja dokładnie pamiętam, kiedy mają nastąpić dni mojej chwały.
Po drugie w weekend zrobiłam długo oczekiwany kurs instruktora zumby. 
Tadam.
Ale, ale dowiedziałam się, że aby nauczać za pieniądze, muszę posiadać także carte professionnelle, której to wyrobienie zajmuje rok.. Ręce mi opadły, ale znów mój polski cwany umysł szybciutko podpowiedział, że może nie wszędzie o tym wiedzą, że może jak nie będę mieć stałej umowy, to mnie to nie dotyczy. A w najgorszym przypadku mogę się zapisać do członkostwa zin w ostatniej chwili przed upływem roku i dzięki temu nie będe musiała robić znów szkolenia. Dość szybko się otrząsnęłam w każdym razie.
Samo szkolenie było bardzo fajne. Prowadząca tańczyła wspaniale, chociaż polskiej inspiratorce mojego przedsięwzięcia też nic nie brakowało. W przerwie obiadowej wszyscy biegli do Mcdo po zestawy Maxi Best of Extra Large Hiper Super Mega Big Big Big, ale i tak nie jestem pewna, czy nadrabiałyśmy te kalorie.. 
Pierwszego dnia chciałam wrócić rowerem z Nanterre i musiałam przejść pieszo przez La Défense. Okropne miejsce, takie wykorzenione. Nawet nieliczne drzewa wyglądały jakby działały na prąd. Idealna sceneria dla "Nowego wspaniałego świata"..
Po trzecie byłam dziś na meczu Janowicza. W Paryżu rozgrywa się teraz turniej z serii Masters - BNP Paribas w Paris Bercy. Godzinę przed meczem mama zadzwoniła z Polski, żebym koniecznie poszła kibicować. Posłusznie, jak nie ja, poszłam. 

 Veni, vidi, z wygranej Janowicza nici.
6:7; 6:3; 6:4 chyba. Z jakimś kwalifikantem ze Stanów. Miałam nadzieję, że chociaż autograf zgarnę. Już nawet przemówienie szykowałam. W mojej głowie właściwie szłam już z Jerzym na kawę. Ale zgodnie z zasadą, według której scenariusz, który przeżyję w wyobraźni, się nie zrealizuje, scenariusz się nie zrealizował. No autograf. No Jerzy. No kawa. Jedynie dowiedziałam się, że o 16:30 pan Tomasz Berdi? Berdicz? Ja pani pokażę. Ach, Berdych! miał rozdawać autografy. Uznałam, że zamiast czekać godzinę, pojadę po moją kartę płatniczą. Piękna jest. I pusta. Piękna i pusta. Zupełnie jak ja!
Jestem na niej Mle. Bardzo mi się to nie podoba. Nie wiem, czemu służy zachowywanie tej formy. Nie istnieje analogiczna nazwa dla mężczyzny. Czuję, że mój bank chce mi zasygnalizować, że czas na ustatkowanie się i założenie rodziny. Wtedy zasłużę na godniejsze miano. 
W drodze do banku dostrzegłam tyle wspaniałych rzeczy, że wiedziałam, że trasa powrotna nie będzie prowadziła po linii prostej. Zahaczyłam o jakiś targ produktów handmade. Zahaczyłam o księgarnię, gdzie znalazłam książkę, o którą prosiła mnie koleżanka socjolingwistka. Tu trzeba przyznać, że szczęście się do mnie uśmiechnęło. Chwyciłam ostatni egzemplarz w 3 razy niższej cenie. Magda obiecała mnie za to wielbić. Zahaczyłam na koniec o Mcdo, żeby zrealizować kupon na cziza i żeby napisać Magdzie, że może zacząć mnie wielbić. Ach. Ach. Przecież jeszcze sklep z egzotycznymi produktami i mój nowy faworyt: sok z pieczonego kokosa. Wspaniały. Z kawałkami kokosa. Zlokalizowałam tam też sajgonki w dobrej cenie. Moj nowy Pomysł na Obiad!
No i przy temacie szczęścia nie sposób nie wspomnieć o moim nowym mieszkanku w 15. dzielnicy przy wieży Eiffela.

Cierpię jedynie, że nie mogę namierzyć odkurzacza, a niektóre pomieszczenia zdecydowanie domagają się jego interwencji. Prania dokonałam dzisiaj, ale moje mityczne zdolności techniczne musiały uznać klęskę w pojedynku z dvd.. Nie mam pojęcia, jak to się uruchamia..
Pięknie jest też dlatego, że nie czuję się bardzo samotna. Oczywiście chętnie bym się zobaczyła z rodziną, ale moi znajomi z Bretanii napisali mi, że mogę wpaść do nich, kiedy zechcę. Moja rodzina au pair zaprasza mnie na weekend albo jeśli chcę przyjechac wcześniej do Rennes, to mogę mieszkać z nimi w hotelu. Zaznaczam, że obie oferty zakładają pobyt nad Atlantykiem i wdychanie jodu zamiast spalin paryskich. Ale w Paryżu też mam parę opcji. Na ten przykład Leslie, znajoma pisarka (jak to brzmi) zaprasza na swój spektakl i na kawkę. 
Hajlajf, proszę Państwa, hajlajf!
A może jednak jest całkiem pięknie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz